Lectio Divina

 

MEDITATIO

 

Słowo do serca

„Chcę ją przynęcić,

na pustynią ją wyprowadzić

i mówić jej do serca.”

Przyszły mi na myśl Słowa Boga zapisane przez proroka Ozeasza (Oz 2,16), gdy zastanawiałam się, czym jest dla mnie meditatio i jak je przedstawić. Meditatio w lectio divina nie jest medytacją w potocznym tego słowa znaczeniu – pobożnym rozmyślaniem o sprawach duchowych. Wydaje mi się, że o ile na etapie lectio Słowo Boże porusza i jest przyjmowane przez intelekt, pamięć, wyobraźnię, uczucia, o tyle w meditatio sprowadza nas w głąb nas samych, dotykając korzeni naszej jaźni. Z całego czytanego tekstu pozostaje zazwyczaj jedno słowo, jedno zdanie, które porusza serce i wiem, że jest właśnie teraz wypowiedziane przez Boga specjalnie do mnie. Meditatio jest trwaniem w obecności tego Słowa skierowanego dziś do mnie. Pierwszym odczuciem, gdy wchodzi się w meditatio jest wrażenie, że Słowo Boże przejmuje nad nami zupełną kontrolę.

Ojcowie Kościoła i pierwsi mnisi dzieląc się swym doświadczeniem, podzielili meditatio na kilka części. Pierwszy etap – „zbieranie Słowa” – porównywali do pracy mrówki, która pracowicie szuka i zbiera okruchy pokarmu, które następnie znosi do mrowiska. Tym, co się zbiera w meditatio są skojarzenia, wrażenia, wspomnienia słów, zdań lub dłuższych fragmentów różnych Ksiąg Pisma Świętego, które pojawiają się w naszych myślach na skutek zetknięcia duszy ze Słowem (tym konkretnym, dzisiejszym, skierowanym bezpośrednio do mnie), na podobieństwo echa odbijającego się o sklepienie skał lub odblasków światła rzucanego przez latarkę, gdy zanurzamy się w głąb jaskini. Ojcowie porównywali to zachodzące w duszy zjawisko do sypania się iskier wokół uderzanego młotem kowadła. Skąd to porównanie? Słowo jak młot uderza w nasze serce, z którego sypią się iskry – ogień, o którym nie wiedzieliśmy, że w nas jest, a który się wyzwala w spotkaniu ze Słowem Bożym. Ten ogień zostawiło w nas Słowo, które spotykaliśmy wcześniej, może nieświadomi, że ono się po cichu zagnieżdża w naszym sercu. Jak wyraźnie widać z tego porównania nie chodzi o zbieranie jakichkolwiek skojarzeń, o studium Konkordancji Biblijnej, by znaleźć 1000 odsyłaczy do miejsc mówiących w Piśmie Świętym np. o wierze, ale o staranne podnoszenie i zachowywanie iskier, które się posypały podczas uderzenia Słowa o moje serce.

Pierwszą iskrą, która być może się pojawiła, a którą warto teraz podnieść i rozżarzyć jest chwila przebudzenia ze Słowem Bożym – ta myśl, obraz, uczucie, które wzeszło po nocnym obcowaniu z zasianym przed snem ziarnem. Inne pojawią się może z konfrontacji z wcześniejszymi lectio divina, lectio continua, Liturgią Godzin.

Jedną z zasad znanych w lectio divina jest, że Słowo przyzywa Słowo i Słowo wyjaśnia Słowo.

Rozważany fragment jest jakby oświecany z różnych stron przez inne Księgi Pisma Świętego, by objawić i pogłębić znaczenie, które w sobie niesie.

W zbieraniu nie ma znaczenia ilość zebranych tropów, lecz by uchwycić rezonans, jaki Słowo wywołuje w sercu, by wsłuchać się uważnie w Jego brzmienie.

O ile I część meditatio charakteryzowała się nasłuchiwaniem, tak w II części aktywność serca polega na zachowywaniu Słowa, na tworzeniu Mu warunków, by mogło penetrować całe wnętrze. W tradycji monastycznej ten etap modlitwy porównywano do pracy pszczoły, która z pyłkiem zebranym z kwiatów chowa się w ulu i tam trwa jakby w bezruchu, przetwarzając go w miód. Innym często spotykanym obrazem tej fazy modlitwy jest przeżuwanie przez zwierzęta paszy. W dzień pasą się na łące, a nocą przeżuwając pokarm, wchłaniają potrzebne soki. Wydawać by się mogło, że teraz meditatio przemienia się w błogi odpoczynek. Jednak spokój i bezruch są tylko pozorne. Moje częste doświadczenie, gdy wchodzę w ten czas, bardziej niż cokolwiek innego przypomina wrzenie wody. Słowo, które w czasie lectio rozżarzyło się w moim wnętrzu, następnie zaczęło sypać iskrami, przemienia teraz duszę w coś na podobieństwo tygla, w którym wszystko zaczyna się gotować i czuć ogromny napór wewnętrznych napięć, niepokojów, lęków, lenistwa. Bez względu na to, jak reaguje serce na rzucone weń Słowo, trzeba wytrwać w wyciszeniu, otaczając Słowo Boże czcią i miłością, zachowując Je wiernie (z wiarą).

 

Maryja brzemienna Słowem

Wierne przeżywanie czasu meditatio ma ogromne znaczenie dla wzrostu przyjaźni z Jezusem. W naszym kamedulskim życiu to przede wszystkim meditatio przedłuża się na czas, gdy idziemy do naszych obowiązków. I zapewne z faktu, że napełnione Słowem Bożym wychodzimy z cel do różnych prac, zawsze, gdy próbuję zrozumieć, czego po tym czasie oczekuje Pan Jezus, nasuwa mi się postać Maryi biegnącej w góry do swej krewnej Elżbiety. Właśnie Ona idąca z Jezusem pod sercem jest dla mnie najpiękniejszym obrazem meditatio. Wyrusza w kierunku, który wskazał Jej Najwyższy delikatną sugestią Anioła. Idąc za wolą Bożą, będąc Mu całkowicie uległa, pozostaje jednocześnie w przeogromnej bliskości z Nim. Wsłuchuje się w Jego obecność, czeka na pierwsze delikatne poruszenie, żyje jakby zwrócona ku swemu wnętrzu, gdzie bije serce Słowa Wcielonego. Lubię myśleć o Maryi w miesiącach Jej błogosławionej brzemienności. Jej macierzyństwo i rozważanie Słowa łączył ze sobą sam Jezus, gdy wyjaśniał, że Jego matką i braćmi są ci, którzy słuchają Słowa Bożego i wypełniają je (por. Łk 8,21). Rozważanie tajemnicy Jezusa ukrytego w łonie Maryi pomaga cierpliwie trwać i nosić w sobie Słowo Boże w ciągu całego dnia. W naszym zakonnym planie dnia mamy przeznaczoną 1 godzinę rano na lectio divina – często jest to czas, który wystarcza na lectio i rozpoczęcie meditatio, a dalsza modlitwa powinna rozwijać się już naturalnie własnym rytmem, który Bóg wyznacza każdej indywidualnie. Mamy do tego odpowiednio przystosowane warunki przez klauzurę, ciszę, samotność, pracę, która z zasady jest jakąś pracą fizyczną, podczas której można w skupieniu trwać przy usłyszanym Słowie. W praktyce, przynajmniej u mnie, meditatio to chodzenie z jednym zdaniem z Ewangelii, które powtarza się w mojej głowie, w moim sercu. Są to słowa, które się same „wybrały”, tzn. to nie ja uznałam, że są to słowa odpowiednie dla mnie na dzień dzisiejszy, próbuję je zapamiętać i powtarzać jak akt strzelisty. Raczej jest na odwrót, konkretne słowo jakoś mi się narzuca, przypomina, dźwięczy w uszach; gdy jest czytana Ewangelia mam wrażenie jakby to słowo było czytane o wiele głośniej niż pozostały fragment. Na początku najczęściej nie rozumiem, co Pan Bóg chce mi powiedzieć, czemu wybrał to słowo, a nie inne, co ono oznacza. Ale ponieważ powtarza mi się w głowie, noszę je cierpliwie. Po jakimś czasie przypominają mi się jakieś zdarzenia ze Starego Testamentu, z życia Pana Jezusa, jakaś nauka zawarta w Listach Apostołów, które łączą się ze Słowem noszonym przeze mnie w pewną całość, w jeden obraz, który zaczyna do mnie przemawiać.

Maryja nosząca w sobie Jezusa przypomina mi taką jasną stronę meditatio.

 

Ciemne strony meditatio

W sercu grzesznego człowieka meditatio ma też ciemne strony. Noszone Słowo wywołuje opór tego wszystkiego, co jest grzechem i sprzeciwem wobec Boga.

Reakcją na Słowo może być senność lub inna forma ucieczki – rozproszenia, czyli tysiąc dobrych pomysłów na obiad, na rozwiązanie jakiejś skomplikowanej sprawy, podróże w przeszłość i przyszłość i w ogóle wszystko, co pomaga nie być tu i teraz, by spotkać się w sercu ze Słowem żyjącego Boga. Są to jakieś mechanizmy naszej psychiki, by obronić się przed stanięciem twarzą w twarz z własnym wnętrzem, które oświetlone przez Słowo odsłania wyraźnie swe rany i brudy. Słowo Boże wyprowadza na światło nasz grzech, by nas uleczyć, ale bywa to bardzo bolesne, gdyż dotyka najgłębszych pokładów serca, w których zakorzenione są pycha, próżność, gniew, lenistwo, obżarstwo, nieczystość, smutek – siedmiogłowy potwór będący w gruncie rzeczy pustką, którą próbujemy w sobie za wszelką cenę zapchać. A Słowo ukazuje, że jako stworzenie bez Stwórcy zapadamy się w otchłań nicości, a tylko napełniając się Bogiem możemy istnieć i żyć.

 

Krisis

Dobrze przeżyte meditatio, wytrwanie w nim prowadzi do ostrego rozdzielenia w nas światła i ciemności. Słowo Boże jest jak świetlisty miecz, który potrafi przeniknąć najbardziej splątane myśli, pragnienia, motywacje, osądzając, co jest w nich dobre i złe, szlachetne i podłe. Stawia człowieka w prawdzie, by go oczyścić, uleczyć, podnieść ku Sobie. Może być to nagłe olśnienie, gdy serce zrozumie coś, o czym niby zawsze wiedziało; może przyjść łagodnie i delikatnie, jak światło poranka, które muska powieki zachęcając do przebudzenia się, gdy jakaś prawda zaczyna nabierać nowego blasku, smaku, pociągać ku sobie. Czasem jednak rozdziera niebo naszego życia jak błyskawica. Jakkolwiek to Boże światło przyjdzie, trzeba wiernie przyjąć i zachować tę łaskę, by mogła uobecnić się w naszym życiu.

 

Meditatio o burzy

Powróćmy do fragmentu z Ewangelii wg św. Marka o burzy na jeziorze, by spojrzeć jak może wyglądać w praktyce meditatio. Pragnę podzielić się doświadczeniem swojego meditatio nad tą Ewangelią. Jeszcze raz chcę podkreślić, że w meditatio każdy (nawet ja sama w innym dniu) może być pociągnięty przez Słowo ku innym aspektom tej perykopy.

Tym, co mnie pociągnęło był widok burzy (sztormu). Wpatrując się w obraz rozhukanego jeziora i rozkazującego żywiołom Jezusa, nakłada mi się na to wydarzenie inny obraz – spiętrzonych wód Morza Czerwonego i Mojżesza stojącego na brzegu z laską Boga w ręku. Przejście przez Morze Czerwone to fundament wiary Izraela – przejście nie tylko przez głębinę, ale także od lęku i rozpaczy do pieśni chwały na cześć Boga; to narodziny Ludu Wybranego. Tamta noc odsłania rąbek tajemnicy Wielkiej Nocy, gdy Pan Jezus przeszedł przez wody śmierci ku życiu, ku chwale, ku Ojcu. Pomiędzy te noce wpisuje się wieczór, gdy uczniowie ze śpiącym w łodzi Jezusem płynęli na drugi brzeg.

Wzburzone, bezkresne wody to w Biblii symbol chaosu, zła, sił, które sprzeciwiają się Bogu, ale muszą ostatecznie być Mu uległe. Jezus dwukrotnie objawił uczniom swą moc nad wodami – chodząc po jeziorze i uciszając burzę. Apostołowie wiedzieli, że taka władza przysługuje jedynie Bogu – stąd za każdym razem ich reakcją był lęk i pytanie o tożsamość Jezusa. Jego panowanie nad żywiołem było zapowiedzią Zmartwychwstania, przez które objawił swą moc nad potęgą, którą otchłań wód tylko symbolizuje: nad śmiercią, która jest skutkiem grzechu.

Nie mamy żadnego opisu Zmartwychwstania, zresztą nie mogło go być, gdyż to wydarzenia przekracza ziemskie wymiary – to przecież coś zupełnie innego niż wskrzeszenie, to przejście ze śmierci do chwały, w życie Boga. A jednak możemy przybliżać się jakoś do tego niewyrażalnego misterium przez zgłębianie tajemnic życia Pana, które prowadzą do ostatecznego objawienia Jego Boskiej Chwały. W jakiś sposób uciszenie burzy jest opowiadaniem o nocy paschalnej – i w tym kontekście można rozumieć pytanie Jezusa o wiarę, bo ostatecznie fundamentem naszej wiary jest Zmartwychwstanie. Święty Paweł pisze w 1 Liście do Koryntian: „Jeśli zaś Chrystus nie zmartwychwstał, to próżne jest nasze głoszenie, próżna jest nasza wiara”.

W Ewangelii wg św. Marka zachowanie uczniów po śmierci Jezusa jest niejako odtworzeniem sytuacji w tonącej łodzi – pogrążają się w smutku i płaczu, i nie chcą wierzyć.

„lecz oni, słysząc, że żyje i że ona Go widziała, nie chcieli uwierzyć” (Mk 16,11)

„lecz im też nie uwierzyli”(Mk 16, 12b)

„Wreszcie (Jezus) ukazał się Jedenastu, gdy byli za stołem, i wyrzucał im brak wiary i zatwardziałość serca, bo nie wierzyli tym, którzy widzieli Go zmartwychwstałego” (Mk 16,14)

W relacji św. Jana Jezus powie do Tomasza: „Uwierzyłeś, bo Mnie ujrzałeś. Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli” – Tomasz widząc Zmartwychwstałego, uwierzył w Jego Bóstwo, którego nie widział. W łodzi Jezus upomina uczniów, że ujrzeli, a nadal nie wierzą. Oni nawet po uciszeniu burzy, nie rozumieją znaku, który zobaczyli. Nie dopuszczają do swej świadomości, że Jezus może być Bogiem.

W bardzo podobnym wydarzeniu chodzenia po jeziorze, które jest opisane zaledwie 2 rozdziały dalej (Mk 6,45-52), św. Marek tłumaczy stan wiary uczniów zatwardziałością serca (w innym tłumaczeniu otępieniem umysłu). I znów powraca scena po Zmartwychwstaniu, gdy Jezus wyrzuca Jedenastu brak wiary i zatwardziałość serca.

Dlaczego twarde serce nie potrafi uwierzyć? O jaką wiarę chodzi Jezusowi?

Przypomina mi się wspomnienie pewnego kapłana. Miał zaledwie kilka lat. Kończyła się wojna i do miejscowości, w której przebywał z ojcem przybliżał się front radziecki. Słychać już było huk armat. Ojciec musiał w jakiejś sprawie iść do innej osady, po drugiej stronie Wisły. Chciał zostawić syna w bezpiecznym miejscu pod opieką znajomych, ale chłopiec zaczął rozpaczliwie protestować przed rozdzieleniem z ojcem. Był przerażony grzmotem dział i za nic w świecie nie zgadzał się zostać bez ojca. Dotąd płakał i krzyczał, aż ojciec ciepło go ubrał i zabrał ze sobą. Kończyła się właśnie zima i skuta lodem Wisła zaczynała być już bardzo niepewną drogą, ale dla nich jedyną. Gdy byli na środku rzeki, lody zaczęły pękać. Ojciec zachowując z wysiłkiem spokój szedł spokojnie z synem na drugi brzeg. Gdy tam dotarli, woda rozsadziła skorupę lodu i spieniona porwała ze sobą połamane kawałki kry.

Ksiądz opowiadał, że po latach zrozumiał, jak wiele ryzykował ojciec biorąc go ze sobą. Gdyby się przestraszył i zaczął się szarpać, lód pękłby pod nimi i zginęliby oboje. Ale on – wspominał – czuł się tak bezpiecznie trzymając dłoń ojca, że szedł po rzece bez cienia lęku.

Ta historia jest jakby przeciwieństwem zdarzenia, które zaszło w tonącej łodzi. Wiara (zaufanie) ojcu usunęło z serca dziecka wszelki strach. Bez ojca bało się wszystkiego, z ojcem było spokojne nawet wśród niebezpieczeństw.

Jezus oczekiwał wiary, która rozproszy bojaźń uczniów. Jezus oczekuje wiary, która rozproszy moją bojaźń. Wiary, której od człowieka oczekuje Bóg, gdy obiecuje:

„W nawróceniu i spokoju jest wasze ocalenie, w ciszy i ufności leży wasza siła”(Iz 30,15)

Ten werset z Izajasza towarzyszył mi później w pracy. Nuciłam go w sobie, pozwalając sercu, by się rozgrzewało w cieple ciszy i ufności. Burza zamieniła się w głęboką ciszę:)

Z doświadczeń świętego Augustyna

Jakże cudowna jest głębia Twoich słów! Patrzymy na ich powierzchnię, która się do nas jak do dzieci uśmiecha. Lecz pod nią, Boże mój, jakaż głębia, jakaż cudowna głębia! Lęk ogarnia, gdy się wejrzy w nią, cześć pełna lęku, miłość pełna drżenia. (Wyznania XII,14)

 

Jak źródło, choć wytryskujące z wąskiej szczeliny, zasobniejsze jest w wodę, rozprowadzaną wieloma wijącymi się w dal strugami, niźli którakolwiek z owych strug, przepływająca wiele różnych miejsc, tak samo z opowieści wybranego przez Ciebie szafarza Twoich słów, bardzo zwięzłej, a mającej służyć wielu nauczycielom, tryska świetlistość prawdy, z której każdy nauczyciel – w dłuższych i nieprosto rozwiniętych wyjaśnieniach – wydobywa taką o tych sprawach prawdę, jaką może dostrzec, jeden tę, drugi inną. (Wyznania XII,27)