Lectio Divina

ZAMIAST WSTĘPU

Życie ograniczone murami klauzury, ścisłym porządkiem dnia, w którym poprzedni nie różni się od następnego, nie obfituje w „ciekawe wydarzenia”. Zresztą celowo wybieramy odosobnienie i głębokie milczenie, by uwolnić się od natłoku niepotrzebnych wrażeń, informacji, bodźców. Sens tego odejścia od hałasu świata tkwi w pragnieniu, by usłyszeć i wsłuchać się w Głos Boży.

PRZYGOTOWANIE

Boskie czytanie

Modlitwa, która wprowadza nas w to doświadczenie nosi nazwę lectio divina, w dosłownym tłumaczeniu Boskie czytanie. Drogą tą szli chrześcijanie pierwszych wieków, Ojcowie Pustyni, kolejne pokolenia mnichów i mniszek. Także nasz Zakon od początku osadził na niej swą duchowość. Lectio divina rodzi się z głębokiej wiary, która sprawia, że przyjmuje się Słowo Boże nie jako słowo ludzkie, ale - jak jest naprawdę – jako Słowo Boga, który działa w nas wierzących (por. 1Tes 2, 13). Stąd lectio jest przyjęciem pewnej postawy życiowej, a nie tylko pobożną praktyką. Wiara pomaga nam, by słuchanie Słowa Bożego nie było czytaniem książki, ale spotkaniem z żywą osobą Jezusa Chrystusa, który jest Wcielonym Słowem Boga.

Siew

W naszej kamedulskiej praktyce mamy ściśle wyznaczony czas na lectio divina. Jest to 1 godzina z rana przed udaniem się do codziennych obowiązków. Z czasem doświadczamy, że kolejne etapy lectio divina rozwijają się w naszych sercach w ciągu całego dnia, oświetlają pojawiające się myśli, zdarzenia, ściągając je w nurt modlitwy. Poranny czas przeznaczony na słuchanie Słowa Bożego jest tylko przyjmowaniem ziaren, które później będą rosnąć i owocować. Jest to jednak niezwykle ważny moment, bo bez ziarna nie wzejdzie żadna roślina.

Gdy jako 15-latka zaczęłam codzienną, regularną lekturę Pisma Świętego, wyznaczyłam sobie 10 – 15 minut w ciągu dnia i dopiero po jakimś okresie stopniowo próbowałam wydłużać ten czas, gdy zaczęłam doświadczać Słowa Bożego jako żywego, dotykającego mego serca. Na początku mego spotkania z Pismem Świętym było o wiele więcej samozaparcia niż zachwytu, porywu. Chciałam dobić się do Głosu Boga, a napotykałam mur słów, które mnie nudziły, których nie rozumiałam. Z perspektywy czasu widzę, że w tym zaciętym pragnieniu, by usłyszeć Głos Boga, Jezus obdarował mnie ogromną łaską, a z czasem samo Pismo Święte uczyło mnie, jak je przyjmować i zgadzać się, by Bóg przejmował inicjatywę w tych spotkaniach.

 

Efekty

Lectio divina nie jest gotową metodą, jest drogą. Idzie się nią całe życie, a „rezultaty” są zauważalne dopiero po miesiącach lub latach, ponieważ „rezultatem” lectio divina nie jest doraźna radość, pokój, samozadowolenie z porządnie odprawionej modlitwy, lecz bardzo głębokie nawrócenie – zgranie swego myślenia z Bożym myśleniem i spojrzenie na siebie, na świat Jego oczyma, w świetle Śmierci i Zmartwychwstania Pana Jezusa.

Wybór Słowa

Słowo Boże wcieliło się w kilkadziesiąt Ksiąg Starego i Nowego Testamentu, jak więc wiedzieć, z której chce do mnie teraz przemawiać?

Najpowszechniejszą praktyką, do której stosujemy się też w naszym Zakonie, jest rozważanie tych fragmentów, które są danego dnia odczytywane w Liturgii Słowa podczas Eucharystii. Można znaleźć wykaz tych czytań w czasopismach katolickich, kalendarzach liturgicznych. Idąc tym rytmem rozważa się w ciągu roku całą Ewangelię w jej czterokształtnej dynamice oraz w ciągu dwóch lat najważniejsze fragmenty z wszystkich Ksiąg Pisma Świętego. Jest to niezwykle mądra metoda wyboru czytań, gdyż wprowadza w głęboką komunię z całym Kościołem, który tego dnia żyje tym jednym Słowem oraz uczy dziecięcej ufności do Kościoła, który wie, co jest potrzebne Jego dzieciom. Wreszcie przyjęcie tej metody to wyraz wiary, że Pan Bóg chce działać w moim życiu przez Kościół.

Słuchanie Słowa Bożego może odbywać się też w inny sposób - poprzez poznawanie kolejnych Ksiąg – tak jak są ułożone w Piśmie Świętym. Sama zaczynałam właśnie tak – codziennie czytając 1 rozdział najpierw Ewangelii, potem Dziejów Apostolskich, Listów, Apokalipsy, Ksiąg Starego Testamentu. Przeczytanie w ten sposób całego Pisma Świętego zajęło 3 lata. Bardzo cenię sobie to doświadczenie, bo dało mi ono niejako spojrzenie na całość, dzięki któremu łatwiej mi było zrozumieć poszczególne słowa, zdarzenia, gdyż z czasem „Słowo zaczęło tłumaczyć Słowo”, to znaczy wcześniej przeczytane pomagało zrozumieć to, z którym się właśnie spotykałam. W Zakonie zaleca się nam jako bardzo pożyteczne dla lectio divina tak zwane lectio continua, czyli czytanie ciągłe Pisma Świętego, by zżywać się z Nim jak z serdecznym przyjacielem.

Wreszcie można spotykać się ze Słowem Bożym w tych fragmentach, do których przynagla natchnienie serca, gdy czuje się wewnętrzną potrzebę wejścia np. w Mękę Pańską, Tajemnicę Zwiastowania.

Sercem lectio divina jest zawsze Ewangelia. Nawet jeśli rozważa się inne Księgi Pisma Świętego, mają one prowadzić do spotkania z Panem Jezusem, oświetlając z różnych stron Jego Tajemnicę.

Wybór przez Słowo

Zdolność do przeżywania lectio jako spotkania z Osobą Chrystusa jest łaską, która wzrasta, gdy czyni się akty wiary i która przychodzi z czasem. Na początku wystarcza dobra wola, by bliżej poznawać Pana Jezusa i pamięć, że On jest obecny, nawet gdy się tego nie czuje i nie rozumie. Wierność lectio divina otwiera na Bożą obecność, by doprowadzić do poznania, że przebieg tej modlitwy zależy nie od nas, ale od Słowa. Tak naprawdę Ono wybiera, w którym fragmencie biblijnym się z nami spotkać, co nam w nim powiedzieć, badając i rozpoznając naszą głębię, by przemieniać nas na wzór Chrystusa. Nie my czytamy Słowo, ale Ono nas.

Opory

Początkowa trudność tej drogi polega na złudzeniu, że my działamy: czytamy, myślimy, staramy się zrozumieć, czynimy dobre postanowienia. I łatwo dochodzi się do znużenia, zniechęcenia, gdy brnie się w iluzję, że się już wszystko przeczytało, poznało, że nie ma już nic nowego. Tymczasem Słowo nie da się ogarnąć i posiąść raz na zawsze. Jest jak źródło, do którego przychodzimy pić i nigdy nie wyczerpiemy.

Inną pokusą jest poddanie się przytłaczającemu poczuciu niezrozumienia czytanych tekstów. Jedynym lekarstwem na to jest wierne, regularne czytanie, by się wzajemnie poznać, oswajać – tak jak z osobą poznajemy się przez wspólne bycie, które powoli prowadzi do rozumienia drugiego człowieka.

Dzień się zaczyna wieczorem

Pamiętam z dzieciństwa zafascynowanie i ogromne zdziwienie, które mnie ogarniało za każdym razem, gdy słyszałam opowieść o stworzeniu świata. Chodziło o te powtarzające się jak refren słowa „i upłynął wieczór i poranek, dzień pierwszy, drugi, trzeci…” Uważałam, że należy to poprawić i mówić „i upłynął poranek i wieczór”, ale wtedy tekst coś tracił ze swego uroku.

U podstaw tego zadziwienia leżało oczywiście przekonanie, że dzień zaczyna się rano, kiedy się budzę. Przypuszczam, że ten pogląd uzna za swój wielu ludzi. A jednak jakaś przedziwna intuicja kazała człowiekowi liczyć czas od zachodu słońca czy też od środka nocy. Czy to nie dziwne, że według naszego czasu, gdy się budzimy, wchodzimy w rozpoczęty dzień, który trwa już od kilku dobrych godzin? A na dodatek wchodzimy już z pokaźnym bagażem przeżyć, które się w nas rodziły podczas tych godzin.

Niezwykłe jest to odwrócenie perspektywy – udając się na spoczynek, nie tyle kończę miniony dzień, ile raczej wchodzę w nowy. Sen bardziej niż odpoczynkiem jest przygotowaniem.

Słowo we śnie

Takie rozumienie czasu wpłynęło na rytm modlitwy lectio divina. Zaczyna się ją w ostatnich minutach przed snem. Słowo, które będzie kształtować nasze życie w najbliższych godzinach, rozpocznie swą pracę w świecie naszego snu – dotykając ujawniających się wtedy uczuć, pragnień, napięć. To wieczorne spotkanie polega na bardzo spokojnym przeczytaniu dwa – trzy razy wybranego fragmentu, poddając się jego nastrojowi, kolorytowi, muzyce.

W ramionach Słowa

Praktyka takiego rozpoczynania lectio divina zrodziła się z głębokiego odczytania przypowieści Pana Jezusa o ziarnie: „Z Królestwem Bożym dzieje się tak, jak gdyby ktoś nasienie wrzucił w ziemię. Czy śpi, czy czuwa, we dnie i w nocy, nasienie kiełkuje i rośnie, on sam nie wie jak. Ziemia sama z siebie wydaje plon, najpierw źdźbło, potem kłos, a potem pełne ziarnko w kłosie. A gdy stan zboża na to pozwala, zaraz zapuszcza sierp, bo pora już na żniwo.” (Mk 4, 26 – 29). Ten obraz pozwala z wiarą i zaufaniem powierzyć się Słowu Boga, które samo z siebie ma moc, by przemieniać nasze życie – może to czynić także wtedy, gdy nasza świadomość usypia. Nie wiemy, co się wtedy z nami dzieje, lecz wierzymy, że Słowo jest tam obecne z całą swą mocą. Ono już pracuje, zanim my po przebudzeniu podejmiemy współpracę z Jego dziełem.

Zasypianie ze Słowem Bożym jest aktem wiary, że modlitwa jest przede wszystkim dziełem Boga w nas, Jego łaską, której możemy się z ufnością powierzyć jak dziecko ramionom matki.

Pobudka

W życiu każdego były takie poranki, że natychmiast po przebudzeniu wyskakiwał z łóżka, by sprawdzić, czy pod choinką leżą prezenty, czy wzeszła już w doniczce wielkanocna rzeżucha, czy spadł pierwszy śnieg.

Coś podobnego można przeżywać co rano, gdy przebiega się wszystkie myśli, uczucia, obrazy obecne w głowie, by sprawdzić, czy zasiane przed snem ziarno Słowa wypuściło już jakieś źdźbło.

Dla całej modlitwy lectio divina ta pierwsza myśl po przebudzeniu jest bardzo ważna. Jeśli pojawia się jakieś światło: skojarzenie z innymi słowami Pana Jezusa lub jakąś sytuacją ze swego życia, będzie to ogromna pomoc w dalszych etapach modlitwy. Jeżeli zaś nie można jeszcze odnaleźć żadnych znaków oddziaływania Słowa na swój umysł, serce, duszę, pamięć, ważne jest przypomnieć sobie po prostu przeczytany wieczorem tekst, by stał się obecny u progu dnia, który ma kształtować.

To poranne ukierunkowanie swych myśli ku Słowu Bożemu jest drobnym gestem, ale wiernie powtarzane i praktykowane prawie niewidocznie pozwala przestawiać swoje myślenie o wadze i wartości czekających nas spraw i obowiązków. Cały dzień zostaje podporządkowany słuchaniu Boga i ukazuje się, jako dany po to, byśmy mogli lepiej zrozumieć kierowane do nas Słowo Boże. W osobach, które spotkamy, w zajęciach, które mamy do wykonania, będzie się na różny sposób odbijać Boże przesłanie, by przyjąć je w głębi codzienności. Powoli pomaga to przyjmować każde zdarzenie – piękne i trudne – jako dar i być wdzięcznym.

I dzień wygląda zupełnie inaczej, gdy podchodzę do niego z nadzieją na odkrycie ukrytego skarbu, a nie z lękiem i stresem przed kolejnym wyzwaniem.

 

 

Każdego rana pobudza me ucho, bym słuchał jak uczniowie. (Iz 50,4)

W naszej Wspólnocie plan dnia prowadzi nas po przebudzeni na Godzinę Czytań i Jutrznię, gdzie wspólnie śpiewamy hymny i psalmy, wsłuchujemy się w czytania ze Starego i Nowego Testamentu oraz „komentarze do nich, pisane przez uznanych i prawowiernych Ojców Katolickich”, jak nam poleca św. Ojciec Benedykt w Regule. Od wielu lat podczas modlitwy brewiarzowej wsłuchujemy się w czytania, które są wskazane na dany dzień w Lekcjonarzu mszalnym, by stale powracać do rozważanego Słowa, by odkrywać Jego obecność w wielogłosie psalmów.

 

Wiara rodzi się z tego, co się słyszy, tym zaś, co się słyszy, jest słowo Chrystusa. (Rz 10,17)

Uprzywilejowanym czasem wsłuchiwania się w Słowo Boże jest Eucharystia. Wierzymy, że Liturgia Słowa jest momentem szczególnie napełnionym łaską, gdy Pan objawia się poprzez posługę Kościoła i daje słyszeć swój głos. Często właśnie wtedy serce zostaje poruszone przez jakieś słowo, przez brzmienie głosu, akcent, intonację. Liturgia objawia moc Słowa głoszonego i słuchanego - Słowa, które trafia do nas przez uszy, a nie oczy, i które przychodzi z całym bogactwem wypowiadającej Je osoby, którą posługuje się Pan. Istnieje szczególne prawo, które sprawia, że wiara łączy się ze słuchaniem, a nie z czytaniem lub oglądem. Wzrok prowadzi bardziej ku pewności i wiedzy, słuch otwiera na drugą osobę, buduje relacje. Wymaga wyciszenia się i zwrócenia uwagi na mówiącego, otwarcia serca i umysłu, by usłyszeć i zrozumieć.

Poznanie w zjednoczeniu

Lectio divina to naprawdę droga. Popłynęło już tyle słów, a dopiero dochodzę do punktu dnia, który w klasztorze określamy jako „lectio divina”. Jest to godzina przeznaczona na indywidualne czytanie, rozważanie i modlitwę Słowem Pańskim.

Celem życia mniszego i celem lectio divina jest poznawać Pana. Chodzi tu o poznanie w rozumieniu biblijnym. Osobę najpełniej się poznaje, gdy się z nią jednoczy, łączy się z jej myślami, troskami, życiem, dochodząc do coraz głębszego zrozumienia. Lectio ma prowadzić do poznania Pana Jezusa właśnie na drodze zjednoczenia i upodobnienia się do Niego. Aby to było możliwe potrzebujemy pomocy Ducha Świętego.

LECTIO

Duch w Słowie

Wierzymy, że Pismo Święte jest natchnione przez Boga. To stwierdzenie oznacza także, że Duch Święty jest zawarty w Piśmie Świętym, że tchnie z Pisma, przemawia przez Pismo, jest w Nim rzeczywiście obecny. To dlatego Liturgia otacza Księgę Pisma Świętego postawą pełną czci i adoracji przez świece, okadzanie, pocałunek składany przez kapłana na kartach Ewangelii. Stając przed Pismem Świętym stajemy przed misterium Boga, które nas nieskończenie przerasta.

 

Bezradność pisklęcia

Duch Święty, gdy Go prosimy i przyzywamy może nas wprowadzić w „głębokości Boga”, otworzyć przed nami Księgę Biblii i nas samych otworzyć na Słowo Boże.

Od tej prośby gorącej i natarczywej o dar Ducha Świętego rozpoczyna się każde lectio divina. I ten „punkt” modlitwy sprawia, że jest ona niesprowadzalna do jakichkolwiek medytacji przy użyciu różnorodnych technik. Głębokie znaczenie Pisma Świętego jest sekretem znanym jedynie Duchowi Świętemu, który objawia go komu chce, jak, gdzie i kiedy chce. Jeśli Duch udziela nam swego daru, znamy sprawy Ducha, jeżeli nam go nie daje, wówczas ich nie znamy. Ojciec naszego Zakonu święty Romuald uczył swych synów postawy całkowitej zależności i ufności na modlitwie, wskazując na pisklę w gnieździe, które czeka na pokarm przynoszony przez matkę. Jeśli matka nie przyniesie nic nie będzie miało do jedzenia, ale jednocześnie, ponieważ jest to matka, małe może siedzieć w gnieździe zadowolone i czekać, bo wie, że wcześniej czy później dostanie jeść.

Wołanie o Ducha

Należy dodać jeszcze kilka słów, jak w praktyce wygląda przyzywanie Daru z Wysoka. Jest to bardzo osobista modlitwa, w której każda z nas idzie za głosem swego serca. Często pomocą jest Hymn „O Stworzycielu Duchu, przyjdź” lub Sekwencja „Przybądź Duchu Święty”. Przez długie miesiące swoją modlitwę rozpoczynałam od fragmentu Credo z Mszy Świętej: „Wierzę w Ducha Świętego, Pana i Ożywiciela”. Te słowa bardzo mną poruszały, uświadamiając, że oto wzywam Pana równego Ojcu i Synowi. Czułam się wtedy przynaglana, by postawą ciała wyrazić cześć, uwielbienie, uniżenie. Klękałam lub się schylałam twarzą ku ziemi i z ufnością się powierzałam Miłosiernej Mocy Tego, który w Łonie Trójcy Świętej jest Miłością. Natomiast, gdy czuję się całkowicie pusta, bezradna, pozbawiona jakichkolwiek „wzniosłych” uczuć i myśli, często wyciągam na dłoniach swą nicość, by jej bezmiar był niemym przyzywaniem Ducha łaski i pociechy.

Jest to krótka chwila – kilka minut, po której zdając się na moc Pana rozpoczynamy pierwszy etap lectio divina tzw. lectio właściwe.

Modlitwa czytaniem

Pierwszy etap lectio divina – poznawanie dosłownego znaczenia Pisma, studiowanie „litery” jest podstawą, na której powoli będą opierane kolejne szczeble tej drabiny łączącej niebo i ziemię: meditatio, oratio, contemplatio. Dlatego właśnie ten etap musi być stale z troską pielęgnowany i choć łączy się z wielorakim trudem i ascezą nie wolno go omijać, by przechodzić na skróty do bardziej „duchowych” znaczeń: co to mówi do mnie, co dla mnie oznacza.

Wiara w obecność Ducha Świętego w Słowie pozwala dostrzec, że już samo czytanie jest modlitwą, a odkrywanie znaczenia literalnego Pisma jest samo w sobie pożywieniem duszy. Wierność w poszukiwaniu dosłownego znaczenia Bożego Słowa jest nieodłączną cechą autentycznego lectio divina, by nie stało się ono jakąś dziwną, spirytualistyczną praktyką, która podporządkowuje Słowo Boga chwilowym uczuciom lub nastrojom.

Asceza uwagi

Trud lectio to trud uważnego czytania, słuchania. Asceza praktykowana w naszym Zakonie koncentruje się wokół milczenia, stałości i samotności, które służą słuchaniu i zgłębianiu Pisma Świętego, umieszczaniu Go na pierwszym planie i w centrum naszego życia. Milczenie ma podprowadzać ku zasłuchaniu. Specyficzny monastyczny ślub stałości i przemiany obyczajów zobowiązuje do trwania w stałym procesie nawrócenia i świadomości, że się go jeszcze nie osiągnęło. Samotność ukierunkowuje na żywe poszukiwanie Boga, Jego Słowa, Jego miłości.

W życiu w świecie ascezą będzie nauka wchodzenia w wyznaczony czas ciszy – wyłączenie radia, telewizora, rezygnacja z filmów, książek, które przeszkadzają potem skupić się na Słowie. Sama modlitwa najlepiej wskazuje, jakich domaga się wyrzeczeń, jakie osoby, rzeczy, sprawy należałoby ze względu na nią poświęcić. To, co stanowi przeszkodę dla modlitwy i skupienia wypływa i napełnia umysł natychmiast, gdy przystępujemy do modlitwy i staramy się skupić. Rozproszenia stają się punktem wyjścia do dokonania konkretnych wyborów, by umieścić Słowo Boże na rzeczywiście pierwszym miejscu w swoim życiu, czyli by się nawracać.

Sztuka uwagi

Tradycja monastyczna wypracowała w ciągu wieków własne metody związane z poznawaniem literalnego znaczenia Pisma Świętego, by nauczyć zatrzymywania naszej uwagi na Słowie. Są to uczenie się na pamięć, uważne czytanie oraz przepisywane Ksiąg Pisma Świętego. Pomocą może być także czytanie Słowa Bożego w różnych tłumaczeniach, by jak najbardziej się zbliżyć do znaczenia wyrazów w językach oryginalnych.

Uważne czytanie, na naukę którego nasz Ojciec św. Romuald poświęcił około 3 lat w początkach swego życia pustelniczego, polega na wielokrotnym odczytywaniu wybranego tekstu (o ile to możliwe półgłosem, by słyszeć wypowiadane słowa) do chwili aż się zrozumie, jaka jest główna myśl tego fragmentu. Jest ona zwykle zawarta w jednym zdaniu lub w jednym słowie, które jest kluczem dla zrozumienia głównego przesłania.

Od kontekstu do tekstu

Wielką pomocą w odkrywaniu obiektywnego znaczenia czytanego tekstu jest czytanie Słowa w jego kontekście, czyli zwrócenia uwagi na to, jakiego np. etapu działalności Pana Jezusa dotyczy dany opis ewangeliczny, w sąsiedztwie jakich innych wydarzeń został umieszczony, jakie osoby biorą udział w wydarzeniach, gdzie i kiedy rozgrywa się akcja. Warto sprawdzić, jak to wydarzenie jest opisane u innych Ewangelistów, jakie cechy charakterystyczne występują w tekście przez nas rozważanym.

Nawet jeśli jest to czasem męczące, chodzi przecież o rzecz zasadniczą, by poznać Jezusa – jaki był, co robił, co mówił. Trud, który towarzyszy czytaniu, jest często weryfikacją, czy na modlitwie szukamy Boga, czy zaspokojenia swoich potrzeb.

Modlitwa ciałem

Często sprowadzamy modlitwę wyłącznie do pobożnych słów wypowiadanych na głos lub w myślach. Lectio divina, które wymaga zaangażowania nie tylko intelektu, ale i serca osoby, domaga się bardziej urozmaiconej modlitwy. Pomocą w tym może służyć nasze ciało. Dopóki będzie ono pozostawało poza modlitwą, będzie przeszkadzało, rozpraszało. Lecz jeśli je zaangażujemy w oddawanie chwały Bogu, okaże się nieocenionym wprost wsparciem, by włączyć w modlitwę całe nasze człowieczeństwo.

Uważne czytanie w ruchu

Po wezwaniu Ducha Świętego, otwiera się Księgę Pisma Świętego. Można ją otworzyć tak, by ten gest był modlitwą. Jeśli czyni się go świadomie, z szacunkiem i miłością, wtedy ten akt przestaje być zwykłym otwieraniem książki, a staje się wyrazem naszego oczekiwania na spotkanie, poszukiwania Boga, nadziei, niepewności, obaw, radości – tego, co naprawdę przepełnia serce na myśl, że On ma teraz do mnie przemówić. Jest to chwila, gdy można uczynić na sobie wielki znak krzyża lub wykonać małe znaki krzyża na czole, ustach i sercu, tak jak podczas Eucharystii przed słuchaniem Ewangelii. Znak krzyża jest potężną modlitwą, którą wyznajemy swą wiarę i przyzywamy pomocy. Przed rozpoczęciem czytania można ucałować kartę Pisma Świętego podobnie jak kapłan lub diakon podczas Liturgii mszalnej. Następnie 2 lub 3 razy przeczytać półgłosem lub, jeśli to niemożliwe w ciszy, lecz poruszając wargami i bezgłośnie wymawiając słowa. Jest to potrzebne, by nie przebiec tylko oczami tekstu, do czego jesteśmy przyzwyczajeni np. przeglądając gazety. Lectio musi być czymś zupełnie innym. Po pierwszym czytaniu, jeśli nie umiemy zrozumieć tekstu i trudno nam się skupić, można sięgnąć po kartkę i długopis, by starannie przepisać przeczytany fragment. Warto skorzystać z innych wypróbowanych metod uważnego czytania, o ile oczywiście są możliwe. Do najczęściej zalecanych należy sięgnięcie po Pismo Święte w innym tłumaczeniu (innym języku).

W czasie czytanie nie trzeba nieruchomo siedzieć. Ruch – oczywiście świadomy – może być wielką pomocą w skupieniu. Rodzaj przybieranej postawy, gestów jest bardzo osobistym wyborem, ale wymienię, choć kilka, które służyły modlitwie różnych Świętych: wstawanie, podnoszenie rąk, wznoszenie oczu ku niebu, ku krzyżowi, pokłony przed Księgą Pisma Świętego, krzyżem lub świętym wizerunkiem, bicie się w piersi, czynienie na sobie, na swym sercu znaków krzyża.

Gdy czujemy, że naprawdę usłyszeliśmy Słowa Pana, można zacząć poszukiwanie głównego przesłania rozważanej perykopy – w Ewangelii jest ono najczęściej zawarte w słowie wypowiedzianym przez Jezusa. Ale zanim to się uczyni, należałoby z serca podziękować Panu Bogu za łaskę zrozumienia. Tego bezpośredniego zwracania się do Pana Boga na żadnym etapie lectio nie może zabraknąć. W czasie wysiłków, by się skupić, trzeba przede wszystkim raz po raz ponawiać gorącą prośbę o łaskę skupienia. Mówić Jezusowi słowem i gestami, że to Jego się szuka, Jego się pragnie i potrzebuje. Czasem może zabraknąć słów, ale wtedy właśnie modlitwa ciałem chroni przed zredukowaniem lectio divina do pracy czysto intelektualnej i pomaga stanąć w głębokiej osobowej więzi przed Panem, który chce się w Słowie objawić jako Osoba i być przyjętym jako Osoba.

Burza w Ewangelii

Chciałabym na konkretnym fragmencie Ewangelii przedstawić, jak może wyglądać lectio.

Będę chciała prześledzić wydarzenie burzy na jeziorze opisanej w 4 rozdziale Ewangelii wg św. Marka w wersetach 35 – 47.

Struktura tekstu

Opis wydarzenia jest zbudowany na zasadzie kontrastu: gwałtowny wicher – głęboka cisza. Pomiędzy tymi skrajnymi sytuacjami jest słowo Jezusa „Milcz, ucisz się!” A wyjaśnienie zaistniałego zdarzenia odnajdujemy w końcowym pytaniu Pana „Czemu tak bojaźliwi jesteście? Jakże wam brak wiary?” Słowem tłumaczącym znaczenie wydarzenia (kluczem do rozumienia tekstu) jest słowo wiara. Całe zajście zdaje się, że zostało sprowokowane przez Pana, by zapytać uczniów o stan ich wiary – to On nakazuje przeprawę przez jezioro, On zasypia i jest pozornie nieobecny, gdy narasta zagrożenie.

Od kontekstu do tekstu w praktyce

Patrząc na kontekst tego wydarzenia spostrzegamy, że zostało umieszczone w I okresie działalności Pana Jezusa, ale już w sytuacji, gdy pierwotny entuzjazm tłumów przeplata się ze sporami z przywódcami ludu, oszczerstwami uczonych w Piśmie. Bezpośrednio przed burzą na jeziorze św. Marek przedstawia ciąg przypowieści, w których Jezus objaśniając prawdy o Królestwie, pragnie umocnić i ugruntować wiarę swoich uczniów, która wobec rosnącej krytyki i sprzeciwu musi przejść próbę pierwszych doświadczeń.

W opisie burzy przekazanym przez Ewangelistów Mateusza i Łukasza pytanie Jezusa brzmi nieco inaczej, ale też przedstawiona tam reakcja uczniów na grożące niebezpieczeństwo jest inna, mniej spanikowana. Tylko u św. Marka Jezus mówi o braku wiary, bo tylko u niego uczniowie zwracają się do Pana z zarzutem, iż „nic Go nie obchodzi, że giną” - nie proszą o ratunek, ale oskarżają.

Sens obiektywny

Jezusowe pytanie „Jakże wam brak wiary?” objawia uczniom stan ich ducha, trudności, z którymi się kryją i pobudza do rozważenia na nowo „Kim właściwie On jest”. To pytanie nie jest krytyką czy potępieniem, ale pomocą w poznaniu stanu swej wiary, by doświadczany kryzys poprowadził ku pogłębieniu relacji z Jezusem i lepszemu poznaniu Go.

W tym miejscu, o ile stan serca na to pozwala, można przejść do kolejnego etapu lectio divina, zwanego meditatio.

Przejście do kolejnego etapu lectio divina nie jest czymś automatycznym, gdyż w sposób naturalny i bezpośredni łączy się z innym przejściem – do kolejnego etapu dojrzałości w życiu duchowym. Spotkanie z Panem może przez długi czas polegać jedynie na próbie uważnego słuchania Jego słów, by je usłyszeć sercem. Zdolność do wejścia na kolejny stopień lectio divina otrzymuje się jako dar łaski, gdy Słowo dokona swego dzieła dotarcia do naszego ducha. Jeśli z pokorą i cierpliwością czytam Słowo Boże, nie będąc w stanie uczynić dalszych kroków, trzeba przyjąć z wiarą, że jest to modlitwa, którą otrzymuję na ten konkretny czas.

 

MEDITATIO

Słowo do serca

„Chcę ją przynęcić,

na pustynią ją wyprowadzić

i mówić jej do serca.”

Przyszły mi na myśl Słowa Boga zapisane przez proroka Ozeasza (Oz 2,16), gdy zastanawiałam się, czym jest dla mnie meditatio i jak je przedstawić. Meditatio w lectio divina nie jest medytacją w potocznym tego słowa znaczeniu – pobożnym rozmyślaniem o sprawach duchowych. Wydaje mi się, że o ile na etapie lectio Słowo Boże porusza i jest przyjmowane przez intelekt, pamięć, wyobraźnię, uczucia, o tyle w meditatio sprowadza nas w głąb nas samych, dotykając korzeni naszej jaźni. Z całego czytanego tekstu pozostaje zazwyczaj jedno słowo, jedno zdanie, które porusza serce i wiem, że jest właśnie teraz wypowiedziane przez Boga specjalnie do mnie. Meditatio jest trwaniem w obecności tego Słowa skierowanego dziś do mnie. Pierwszym odczuciem, gdy wchodzi się w meditatio jest wrażenie, że Słowo Boże przejmuje nad nami zupełną kontrolę.

Ojcowie Kościoła i pierwsi mnisi dzieląc się swym doświadczeniem, podzielili meditatio na kilka części. Pierwszy etap – „zbieranie Słowa” – porównywali do pracy mrówki, która pracowicie szuka i zbiera okruchy pokarmu, które następnie znosi do mrowiska. Tym, co się zbiera w meditatio są skojarzenia, wrażenia, wspomnienia słów, zdań lub dłuższych fragmentów różnych Ksiąg Pisma Świętego, które pojawiają się w naszych myślach na skutek zetknięcia duszy ze Słowem (tym konkretnym, dzisiejszym, skierowanym bezpośrednio do mnie), na podobieństwo echa odbijającego się o sklepienie skał lub odblasków światła rzucanego przez latarkę, gdy zanurzamy się w głąb jaskini. Ojcowie porównywali to zachodzące w duszy zjawisko do sypania się iskier wokół uderzanego młotem kowadła. Skąd to porównanie? Słowo jak młot uderza w nasze serce, z którego sypią się iskry – ogień, o którym nie wiedzieliśmy, że w nas jest, a który się wyzwala w spotkaniu ze Słowem Bożym. Ten ogień zostawiło w nas Słowo, które spotykaliśmy wcześniej, może nieświadomi, że ono się po cichu zagnieżdża w naszym sercu. Jak wyraźnie widać z tego porównania nie chodzi o zbieranie jakichkolwiek skojarzeń, o studium Konkordancji Biblijnej, by znaleźć 1000 odsyłaczy do miejsc mówiących w Piśmie Świętym np. o wierze, ale o staranne podnoszenie i zachowywanie iskier, które się posypały podczas uderzenia Słowa o moje serce.

Pierwszą iskrą, która być może się pojawiła, a którą warto teraz podnieść i rozżarzyć jest chwila przebudzenia ze Słowem Bożym – ta myśl, obraz, uczucie, które wzeszło po nocnym obcowaniu z zasianym przed snem ziarnem. Inne pojawią się może z konfrontacji z wcześniejszymi lectio divina, lectio continua, Liturgią Godzin.

Jedną z zasad znanych w lectio divina jest, że Słowo przyzywa Słowo i Słowo wyjaśnia Słowo.

Rozważany fragment jest jakby oświecany z różnych stron przez inne Księgi Pisma Świętego, by objawić i pogłębić znaczenie, które w sobie niesie.

W zbieraniu nie ma znaczenia ilość zebranych tropów, lecz by uchwycić rezonans, jaki Słowo wywołuje w sercu, by wsłuchać się uważnie w Jego brzmienie.

O ile I część meditatio charakteryzowała się nasłuchiwaniem, tak w II części aktywność serca polega na zachowywaniu Słowa, na tworzeniu Mu warunków, by mogło penetrować całe wnętrze. W tradycji monastycznej ten etap modlitwy porównywano do pracy pszczoły, która z pyłkiem zebranym z kwiatów chowa się w ulu i tam trwa jakby w bezruchu, przetwarzając go w miód. Innym często spotykanym obrazem tej fazy modlitwy jest przeżuwanie przez zwierzęta paszy. W dzień pasą się na łące, a nocą przeżuwając pokarm, wchłaniają potrzebne soki. Wydawać by się mogło, że teraz meditatio przemienia się w błogi odpoczynek. Jednak spokój i bezruch są tylko pozorne. Moje częste doświadczenie, gdy wchodzę w ten czas, bardziej niż cokolwiek innego przypomina wrzenie wody. Słowo, które w czasie lectio rozżarzyło się w moim wnętrzu, następnie zaczęło sypać iskrami, przemienia teraz duszę w coś na podobieństwo tygla, w którym wszystko zaczyna się gotować i czuć ogromny napór wewnętrznych napięć, niepokojów, lęków, lenistwa. Bez względu na to, jak reaguje serce na rzucone weń Słowo, trzeba wytrwać w wyciszeniu, otaczając Słowo Boże czcią i miłością, zachowując Je wiernie (z wiarą).

Maryja brzemienna Słowem

Wierne przeżywanie czasu meditatio ma ogromne znaczenie dla wzrostu przyjaźni z Jezusem. W naszym kamedulskim życiu to przede wszystkim meditatio przedłuża się na czas, gdy idziemy do naszych obowiązków. I zapewne z faktu, że napełnione Słowem Bożym wychodzimy z cel do różnych prac, zawsze, gdy próbuję zrozumieć, czego po tym czasie oczekuje Pan Jezus, nasuwa mi się postać Maryi biegnącej w góry do swej krewnej Elżbiety. Właśnie Ona idąca z Jezusem pod sercem jest dla mnie najpiękniejszym obrazem meditatio. Wyrusza w kierunku, który wskazał Jej Najwyższy delikatną sugestią Anioła. Idąc za wolą Bożą, będąc Mu całkowicie uległa, pozostaje jednocześnie w przeogromnej bliskości z Nim. Wsłuchuje się w Jego obecność, czeka na pierwsze delikatne poruszenie, żyje jakby zwrócona ku swemu wnętrzu, gdzie bije serce Słowa Wcielonego. Lubię myśleć o Maryi w miesiącach Jej błogosławionej brzemienności. Jej macierzyństwo i rozważanie Słowa łączył ze sobą sam Jezus, gdy wyjaśniał, że Jego matką i braćmi są ci, którzy słuchają Słowa Bożego i wypełniają je (por. Łk 8,21). Rozważanie tajemnicy Jezusa ukrytego w łonie Maryi pomaga cierpliwie trwać i nosić w sobie Słowo Boże w ciągu całego dnia. W naszym zakonnym planie dnia mamy przeznaczoną 1 godzinę rano na lectio divina – często jest to czas, który wystarcza na lectio i rozpoczęcie meditatio, a dalsza modlitwa powinna rozwijać się już naturalnie własnym rytmem, który Bóg wyznacza każdej indywidualnie. Mamy do tego odpowiednio przystosowane warunki przez klauzurę, ciszę, samotność, pracę, która z zasady jest jakąś pracą fizyczną, podczas której można w skupieniu trwać przy usłyszanym Słowie. W praktyce, przynajmniej u mnie, meditatio to chodzenie z jednym zdaniem z Ewangelii, które powtarza się w mojej głowie, w moim sercu. Są to słowa, które się same „wybrały”, tzn. to nie ja uznałam, że są to słowa odpowiednie dla mnie na dzień dzisiejszy, próbuję je zapamiętać i powtarzać jak akt strzelisty. Raczej jest na odwrót, konkretne słowo jakoś mi się narzuca, przypomina, dźwięczy w uszach; gdy jest czytana Ewangelia mam wrażenie jakby to słowo było czytane o wiele głośniej niż pozostały fragment. Na początku najczęściej nie rozumiem, co Pan Bóg chce mi powiedzieć, czemu wybrał to słowo, a nie inne, co ono oznacza. Ale ponieważ powtarza mi się w głowie, noszę je cierpliwie. Po jakimś czasie przypominają mi się jakieś zdarzenia ze Starego Testamentu, z życia Pana Jezusa, jakaś nauka zawarta w Listach Apostołów, które łączą się ze Słowem noszonym przeze mnie w pewną całość, w jeden obraz, który zaczyna do mnie przemawiać.

Maryja nosząca w sobie Jezusa przypomina mi taką jasną stronę meditatio.

Ciemne strony meditatio

W sercu grzesznego człowieka meditatio ma też ciemne strony. Noszone Słowo wywołuje opór tego wszystkiego, co jest grzechem i sprzeciwem wobec Boga.

Reakcją na Słowo może być senność lub inna forma ucieczki – rozproszenia, czyli tysiąc dobrych pomysłów na obiad, na rozwiązanie jakiejś skomplikowanej sprawy, podróże w przeszłość i przyszłość i w ogóle wszystko, co pomaga nie być tu i teraz, by spotkać się w sercu ze Słowem żyjącego Boga. Są to jakieś mechanizmy naszej psychiki, by obronić się przed stanięciem twarzą w twarz z własnym wnętrzem, które oświetlone przez Słowo odsłania wyraźnie swe rany i brudy. Słowo Boże wyprowadza na światło nasz grzech, by nas uleczyć, ale bywa to bardzo bolesne, gdyż dotyka najgłębszych pokładów serca, w których zakorzenione są pycha, próżność, gniew, lenistwo, obżarstwo, nieczystość, smutek – siedmiogłowy potwór będący w gruncie rzeczy pustką, którą próbujemy w sobie za wszelką cenę zapchać. A Słowo ukazuje, że jako stworzenie bez Stwórcy zapadamy się w otchłań nicości, a tylko napełniając się Bogiem możemy istnieć i żyć.

Krisis

Dobrze przeżyte meditatio, wytrwanie w nim prowadzi do ostrego rozdzielenia w nas światła i ciemności. Słowo Boże jest jak świetlisty miecz, który potrafi przeniknąć najbardziej splątane myśli, pragnienia, motywacje, osądzając, co jest w nich dobre i złe, szlachetne i podłe. Stawia człowieka w prawdzie, by go oczyścić, uleczyć, podnieść ku Sobie. Może być to nagłe olśnienie, gdy serce zrozumie coś, o czym niby zawsze wiedziało; może przyjść łagodnie i delikatnie, jak światło poranka, które muska powieki zachęcając do przebudzenia się, gdy jakaś prawda zaczyna nabierać nowego blasku, smaku, pociągać ku sobie. Czasem jednak rozdziera niebo naszego życia jak błyskawica. Jakkolwiek to Boże światło przyjdzie, trzeba wiernie przyjąć i zachować tę łaskę, by mogła uobecnić się w naszym życiu.

Meditatio o burzy

Powróćmy do fragmentu z Ewangelii wg św. Marka o burzy na jeziorze, by spojrzeć jak może wyglądać w praktyce meditatio. Pragnę podzielić się doświadczeniem swojego meditatio nad tą Ewangelią. Jeszcze raz chcę podkreślić, że w meditatio każdy (nawet ja sama w innym dniu) może być pociągnięty przez Słowo ku innym aspektom tej perykopy.

Tym, co mnie pociągnęło był widok burzy (sztormu). Wpatrując się w obraz rozhukanego jeziora i rozkazującego żywiołom Jezusa, nakłada mi się na to wydarzenie inny obraz – spiętrzonych wód Morza Czerwonego i Mojżesza stojącego na brzegu z laską Boga w ręku. Przejście przez Morze Czerwone to fundament wiary Izraela – przejście nie tylko przez głębinę, ale także od lęku i rozpaczy do pieśni chwały na cześć Boga; to narodziny Ludu Wybranego. Tamta noc odsłania rąbek tajemnicy Wielkiej Nocy, gdy Pan Jezus przeszedł przez wody śmierci ku życiu, ku chwale, ku Ojcu. Pomiędzy te noce wpisuje się wieczór, gdy uczniowie ze śpiącym w łodzi Jezusem płynęli na drugi brzeg.

Wzburzone, bezkresne wody to w Biblii symbol chaosu, zła, sił, które sprzeciwiają się Bogu, ale muszą ostatecznie być Mu uległe. Jezus dwukrotnie objawił uczniom swą moc nad wodami – chodząc po jeziorze i uciszając burzę. Apostołowie wiedzieli, że taka władza przysługuje jedynie Bogu – stąd za każdym razem ich reakcją był lęk i pytanie o tożsamość Jezusa. Jego panowanie nad żywiołem było zapowiedzią Zmartwychwstania, przez które objawił swą moc nad potęgą, którą otchłań wód tylko symbolizuje: nad śmiercią, która jest skutkiem grzechu.

Nie mamy żadnego opisu Zmartwychwstania, zresztą nie mogło go być, gdyż to wydarzenia przekracza ziemskie wymiary – to przecież coś zupełnie innego niż wskrzeszenie, to przejście ze śmierci do chwały, w życie Boga. A jednak możemy przybliżać się jakoś do tego niewyrażalnego misterium przez zgłębianie tajemnic życia Pana, które prowadzą do ostatecznego objawienia Jego Boskiej Chwały. W jakiś sposób uciszenie burzy jest opowiadaniem o nocy paschalnej – i w tym kontekście można rozumieć pytanie Jezusa o wiarę, bo ostatecznie fundamentem naszej wiary jest Zmartwychwstanie. Święty Paweł pisze w 1 Liście do Koryntian: „Jeśli zaś Chrystus nie zmartwychwstał, to próżne jest nasze głoszenie, próżna jest nasza wiara”.

W Ewangelii wg św. Marka zachowanie uczniów po śmierci Jezusa jest niejako odtworzeniem sytuacji w tonącej łodzi – pogrążają się w smutku i płaczu, i nie chcą wierzyć.

„lecz oni, słysząc, że żyje i że ona Go widziała, nie chcieli uwierzyć” (Mk 16,11)

„lecz im też nie uwierzyli”(Mk 16, 12b)

„Wreszcie (Jezus) ukazał się Jedenastu, gdy byli za stołem, i wyrzucał im brak wiary i zatwardziałość serca, bo nie wierzyli tym, którzy widzieli Go zmartwychwstałego” (Mk 16,14)

W relacji św. Jana Jezus powie do Tomasza: „Uwierzyłeś, bo Mnie ujrzałeś. Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli” – Tomasz widząc Zmartwychwstałego, uwierzył w Jego Bóstwo, którego nie widział. W łodzi Jezus upomina uczniów, że ujrzeli, a nadal nie wierzą. Oni nawet po uciszeniu burzy, nie rozumieją znaku, który zobaczyli. Nie dopuszczają do swej świadomości, że Jezus może być Bogiem.

W bardzo podobnym wydarzeniu chodzenia po jeziorze, które jest opisane zaledwie 2 rozdziały dalej (Mk 6,45-52), św. Marek tłumaczy stan wiary uczniów zatwardziałością serca (w innym tłumaczeniu otępieniem umysłu). I znów powraca scena po Zmartwychwstaniu, gdy Jezus wyrzuca Jedenastu brak wiary i zatwardziałość serca.

Dlaczego twarde serce nie potrafi uwierzyć? O jaką wiarę chodzi Jezusowi?

Przypomina mi się wspomnienie pewnego kapłana. Miał zaledwie kilka lat. Kończyła się wojna i do miejscowości, w której przebywał z ojcem przybliżał się front radziecki. Słychać już było huk armat. Ojciec musiał w jakiejś sprawie iść do innej osady, po drugiej stronie Wisły. Chciał zostawić syna w bezpiecznym miejscu pod opieką znajomych, ale chłopiec zaczął rozpaczliwie protestować przed rozdzieleniem z ojcem. Był przerażony grzmotem dział i za nic w świecie nie zgadzał się zostać bez ojca. Dotąd płakał i krzyczał, aż ojciec ciepło go ubrał i zabrał ze sobą. Kończyła się właśnie zima i skuta lodem Wisła zaczynała być już bardzo niepewną drogą, ale dla nich jedyną. Gdy byli na środku rzeki, lody zaczęły pękać. Ojciec zachowując z wysiłkiem spokój szedł spokojnie z synem na drugi brzeg. Gdy tam dotarli, woda rozsadziła skorupę lodu i spieniona porwała ze sobą połamane kawałki kry.

Ksiądz opowiadał, że po latach zrozumiał, jak wiele ryzykował ojciec biorąc go ze sobą. Gdyby się przestraszył i zaczął się szarpać, lód pękłby pod nimi i zginęliby oboje. Ale on – wspominał – czuł się tak bezpiecznie trzymając dłoń ojca, że szedł po rzece bez cienia lęku.

Ta historia jest jakby przeciwieństwem zdarzenia, które zaszło w tonącej łodzi. Wiara (zaufanie) ojcu usunęło z serca dziecka wszelki strach. Bez ojca bało się wszystkiego, z ojcem było spokojne nawet wśród niebezpieczeństw.

Jezus oczekiwał wiary, która rozproszy bojaźń uczniów. Jezus oczekuje wiary, która rozproszy moją bojaźń. Wiary, której od człowieka oczekuje Bóg, gdy obiecuje:

„W nawróceniu i spokoju jest wasze ocalenie, w ciszy i ufności leży wasza siła”(Iz 30,15)

 

Ten werset z Izajasza towarzyszył mi później w pracy. Nuciłam go w sobie, pozwalając sercu, by się rozgrzewało w cieple ciszy i ufności. Burza zamieniła się w głęboką ciszę:)

 

Z doświadczeń świętego Augustyna

Jakże cudowna jest głębia Twoich słów! Patrzymy na ich powierzchnię, która się do nas jak do dzieci uśmiecha. Lecz pod nią, Boże mój, jakaż głębia, jakaż cudowna głębia! Lęk ogarnia, gdy się wejrzy w nią, cześć pełna lęku, miłość pełna drżenia. (Wyznania XII,14)

Jak źródło, choć wytryskujące z wąskiej szczeliny, zasobniejsze jest w wodę, rozprowadzaną wieloma wijącymi się w dal strugami, niźli którakolwiek z owych strug, przepływająca wiele różnych miejsc, tak samo z opowieści wybranego przez Ciebie szafarza Twoich słów, bardzo zwięzłej, a mającej służyć wielu nauczycielom, tryska świetlistość prawdy, z której każdy nauczyciel – w dłuższych i nieprosto rozwiniętych wyjaśnieniach – wydobywa taką o tych sprawach prawdę, jaką może dostrzec, jeden tę, drugi inną. (Wyznania XII,27)

ORATIO

Czas na modlitwę

W dynamice lectio divina zbliża się czas na modlitwę. Jeśli ktoś choćby pobieżnie przejrzał moje dotychczasowe wywody, stwierdzi, że przeczę teraz sama sobie, więc uprzedzam potencjalne zarzuty. Pamiętam, że jak katarynka powtarzałam, że każdy etap lectio divina to modlitwa. I teraz też powtórzę: każdy etap lectio divina jest modlitwą, gdyż jest wchodzeniem w obszar spotkania z Bogiem Żywym, Panem Umiłowanym poprzez słuchanie tego, co On ma do powiedzenia i wysiłek zrozumienia Jego słów. A jednak trzeci wielki etap lectio divina nosi nazwę oratio, czyli modlitwa, w znaczeniu, że teraz moje serce zaczyna mówić do Pana.

Odkrycie i zgoda na taką kolejność kroków modlitwy wymaga wiary i pokory, bo stoi za nią fundamentalna prawda, że tylko serce dotknięte Słowem Bożym potrafi mówić. Wcześniej jest głuche, ślepe, nieme; całkowita pustka i nicość. Jeśli próbuje samo z siebie się modlić, jest to bełkot mijający się z prawdą o Bogu i sobie samym. Dopiero spotkanie z Bogiem stwarza w nas modlitwę w Duchu i Prawdzie.

Modlitwa jest darem łaski. Jest dana, a nie jest naszym dziełem, jak moglibyśmy się łudzić. Potrafimy się modlić dopiero, gdy weźmie nas w posiadanie Duch Święty.

Dlatego tego etapu, podobnie jak wcześniej meditatio, nie da się wymusić. Przychodzi, gdy serce dojrzeje i przejrzy w Bożym świetle. Później, gdy serce potrafi już odpowiadać na Boże Słowo, czasem oratio rodzi się bezpośrednio po lectio. Nie ma wtedy sensu trzymać się kurczowo wyuczonej kolejności etapów modlitwy, bo meditatio służy zasadniczo rozgrzaniu serca, by się przebudziło i odpowiedziało na Boże wezwanie.

Życie duchowe – życie w Duchu

Gdy dochodzimy do momentu przebudzenia się naszego serca, zaczyna w nas kiełkować życie duchowe. W tradycji lectio divina (rozumiem przez to także tradycję biblijną i tradycję patrystyczną) życie duchowe i ogólnie duchowość jest tożsame z życiem według Ducha. Nie można go identyfikować z życiem wewnętrznym, emocjonalnym, intelektualnym, psychicznym. Jest to życie, które nie wypływa z nas samych w sposób niejako naturalny, w wyniku naszych starań, postępów. Ono rodzi się z daru Osoby Ducha Świętego

Modlitwa stanowi ucieleśnienie życia duchowego, gdyż to Duch Święty uczy nas błagań niewymownych, kształtuje w nas stan uduchowienia. Stąd należy z wielką roztropnością odróżniać w sobie sferę duchową od sfery psychicznej, gdyż prawdziwa modlitwa nie jest sprawą uczuć ani aktem intelektualnym. Modlitwa nie dotyczy wycinka naszej osoby, ale nas samych, całej naszej istoty.

Stanąć naprzeciw

Kiedyś odkryłam w Piśmie św. obraz, który pomógł mi zrozumieć, czym jest oratio. To wydarzenie zostało opisane w 19 rozdziale 1 Księgi Królewskiej. Eliasz został wezwany, by stanąć na górze wobec Pana (1 Krl 19, 11). Najpierw idzie 40 dni i 40 nocy przez pustynię (lectio). Przychodzi na wyznaczone miejsce i w oczekiwaniu na wyznaczony czas kryje się w jaskini (meditatio). W jaskini Eliasz rozpoczyna dialog, który zostanie powtórzony i pogłębiony, gdy prorok wyjdzie na zewnątrz naprzeciw nadchodzącego Pana. I to jest oratio.

Najważniejszym, czasem może jedynym elementem oratio jest stanięcie w obecności Bożej: wzniesienie oczu ku Bogu, spojrzenie Mu w twarz, odkrycie swej duszy, by Mu pokazać siebie całego z pragnieniem, by widzieć i być widzianym.

Od czasów grzechu pierworodnego nie jest to postawa spontaniczna – spontanicznie kryjemy się w drzewa (Rdz 3,8). Aby zacząć patrzeć Bogu w oczy, nie wpadając w iluzje samooszukiwania, konieczne jest dogłębne uzdrowienie, przemiana (nawrócenie), które zaczynają się w lectio i meditatio, a pogłębiają w oratio, kiedy serce jest rozlane przed Panem jak woda i podatne na Jego działanie.

Opowieść o Eliaszu wskazuje symbolicznie na dwa ważne momenty rozwoju duchowego. Drogą, która prowadzi do spotkania Pana twarzą w twarz, jest wypełnianie przykazań, czyli szukanie i pełnienie woli Bożej (prorok jest posłuszny rozkazom anioła). Ten trud stanowi fundament życia duchowego – Jezus zna tylko tych, którzy pełnią wolę Ojca. Natomiast probierzem, czy naprawdę się staje przed Panem, czy jedynie łudzi się samego siebie, jest dogłębna pokora i bojaźń Boża. Choć Pan nadchodził w szmerze łagodnego powiewu, Eliasz zakrył twarz.

Ciało ikoną duszy

Kiedy wchodzi się w oratio, trzeba przyjąć postawę ciała odpowiadającą postawie ducha. Na podstawie własnego doświadczenia uważam, że absolutnie nie powinno się wtedy siedzieć. Oczywiście, siedzenie jest naturalną pozycją w czasie lectio, ale bezmyślne obranie lub przedłużanie tej postawy może doprowadzić do przyjęcia bezosobowej relacji (jak w technikach medytacji wschodnich) lub wejścia w pokusę przeintelektualizowania (lectio i meditatio mogą się zmienić w niekończące się studium, pracę przy biurku – w Hesse’owską grę szklanych paciorków).  Lectio divina nie jest powrotem w siebie, lecz wyjście naprzeciw Pana.

Tradycja Apostolska przekazała nam gesty i postawy modlitewne, które pomagają rozwijać się chrześcijańskiej modlitwie. Te gesty wyrażają postawy ducha, które rodzą się w sercu stającym w obliczu Najwyższego. Oprócz objawiania prawdy o stanie ducha postawa zewnętrzna ma moc prowadzić do postawy duchowej, którą wyraża – łatwiej ukorzyć się na kolanach niż siedząc wygodnie w fotelu. Przypomina mi się w tym miejscu myśl Sorena Kierkegaarda, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie, gdy byłam jeszcze licealistką: ”Miłość ku Bogu niepoważna, niedojrzała charakteryzuje się tym, że upatruje się jej wewnętrznej głębi wtedy, gdy ręce z upodobaniem splatają się na żołądku, a z wygodnego bujaka unosi się ku sufitowi znużone snem spojrzenie”.

Gdy chcemy się modlić, trzeba wstać lub uklęknąć. Skierować się twarzą na wschód, w kierunku krzyża lub ikony, czy świętych obrazów. Można wznieść oczy lub dłonie ku Bogu; głęboko się pokłonić – raz lub wiele razy; paść twarzą na ziemię; modlić się krzyżem. Wszystkie wymienione gesty są znane z Eucharystii. Zasadniczą postawą w czasie Mszy św. jest postawa stojąca, klękamy, by wyrazić cześć i pokorę podczas Podniesienia Najświętszych Postaci, modlimy się przed krzyżem lub świętym wizerunkiem umieszczonym w prezbiterium, a jeśli jesteśmy w starym kościele modlimy się zwróceni twarzą w kierunku wschodnim (do czasów późnego średniowiecza wszystkie kościoły były orientowane, tak ważny był wymóg, by podczas modlitwy kierować się ku wschodowi). W czasie Liturgii widzimy, jak kapłan wznosi ręce i oczy ku niebu, jak głęboko kłania się przed ołtarzem w różnych momentach Najświętszej Ofiary; z Wielkiego Piątku znamy gest celebransa, który przed rozpoczęciem Liturgii pada twarzą na ziemię, podobnie modlą się krzyżem mający otrzymać święcenia diakonatu i kapłaństwa lub mający złożyć profesję zakonną.

Wołanie o miłosierdzie

Oratio rodzi się z głębokiego dotknięcia łaski. Droga, którą przeszedł Eliasz, by stanąć przed Panem, rozpoczęła się pod janowcem, gdzie „modlił się”, by Bóg dopasował swoją wolę do jego woli, a zaprowadziła na górę, gdzie Bóg oznajmił mu, że ma wrócić do miejsc, z których uciekł i tam wypełnić Bożą wolę.

Jednym z pierwszych doświadczeń w spotkaniu ze Słowem Bożym, gdy dotrze już do głębi serca jest ból zderzenia naszego myślenia z Bożym, który jest skutkiem grzechu zniekształcającego nasze pojmowanie siebie, Boga i świata. Oratio jest w wielkiej mierze modlitwą pokutną, wołaniem udręczonego człowieka o pomoc, gdyż widzi się Boga – dobrego, wielkiego, świętego – i dostrzega, że choć się twierdziło: „Jestem bogaty i wzbogaciłem się, i niczego mi nie potrzeba”, w gruncie rzeczy jest się „nieszczęsnym i godnym litości, i biednym, i ślepym, i nagim”(Ap 3,17). Otwarcie oczu na swoją rzeczywistą nędzę zmusza do krzyku o miłosierdzie. I wtedy „głębia przyzywa głębię”(Ps 42,8) – otchłań nędzy przyzywa otchłani miłosierdzia. Bez tego fundamentalnego wymiaru modlitwy nie zrodzi się w sercu prawdziwe uwielbienie, dziękczynienie, wstawiennictwo.

Zawsze trzeba zaczynać od łez i krzyku o litość, gdyż „ducha pokuty i nawrócenia”, czyli pokory (trwania w prawdzie) nie zdobywa się jednorazowym aktem. Trzeba codziennie wzbudzać w sobie pragnienie szczerej metanoi, a pomocne są w tym tak usilne błagania, że towarzyszą im łzy (podobnie jak modlił się Chrystus wg Hbr 5,7), a także postawy, które wyrażają nasze głębokie uniżenie i nicość przed Panem.

Przestrzeń idealna

Oratio jest czasem, gdy się spostrzega, że pustka, którą w sobie nosimy, nie jest bezsensownym dodatkiem, raną lub brakiem czegoś. Jest to przestrzeń idealnie dopasowana do „rozmiarów” Boga, który pragnie w nas zamieszkać. Jesteśmy nieustannie kuszeni, by ją zapchać czymkolwiek – snem, obżarstwem kulinarnym, relacyjnym, intelektualnym, marzeniami… Lectio i meditatio mogą być miejscem ogromnego ucisku, bo trącona Słowem Pana wewnętrzna pustka domaga się wypełnienia. Jeśli przetrzymamy ten nacisk, to w czasie oratio mamy szansę, że w ową próżnię zacznie wchodzić Bóg. Jeśli jednak spróbowaliśmy wcześniej coś w nią wrzucić, to choć pozostała nienasycona, jest już o tę rzecz, którą usiłowaliśmy ją zapchać, za ciasna, by pomieścić Boga. Wówczas moment spotkania jest opóźniony o czas potrzebny do usunięcia z naszej głębi wszystkiego, co podsunęły pokusy.

Kamieniołomy

Zdarza się – jednym częściej, innym rzadziej – że każdy wysiłek wydaje się lżejszy niż trud modlitwy. Idzie tak ciężko, tak opornie, że w porównaniu z nią łupanie kamieni jawi się jako przyjemność. Jedynym pragnieniem jest uciec przed wszechogarniającym uczuciem uprzykrzenia, wstrętu, nudy. Czas próby, uprzykrzenia, opuszczenia jest jednak na tyle ważny w dynamice relacji z Panem Bogiem, że za wszelką cenę nie wolno z niego dezerterować. Inaczej całą drogę modlitwy byłoby trzeba zaczynać od początku.

Każdy musi znaleźć swój sposób na przetrwanie, ale jest kilka wypróbowanych metod, które na ogół skutkują – oczywiście tylko na tyle, że się daje z bólem dotrzymać do końca czasu wyznaczonego na modlitwę, bo na odmianę uczuć jest wyłącznie jeden sposób: krzyczeć do Boga aż wysłucha i zamieni stypę w wesele. Aby przetrwać posuchę, można wzywać wstawiennictwa Najświętszej Maryi Panny, Świętych (swoich Patronów, Patronów dnia dzisiejszego, autorów Ksiąg Świętych, które się rozważa), Aniołów Pańskich, Anioła Stróża. Można Ich prosić, by nicość mojej modlitwy zasłonili swoim oddaniem, uwielbieniem Boga, by modlili się za mnie, ale i zamiast mnie, skoro nie potrafię. Jeśli nasz duch jest na tyle otępiony, że nawet tego nie zdołamy uczynić, bo każde słowo czy myśl budzi głęboki wstręt i zniechęcenie, pozostaje pewna starożytna metoda: chodzić wolno po celi (miejscu osobistej modlitwy) znacząc ją przez swoje kroki kształtem krzyża; co jakiś czas wykonać przed krzyżem (lub świętym wizerunkiem) głęboki pokłon albo uklęknąć albo paść na twarz, i znowu chodzić.

Postanowienie

Kiedy Pan Jezus objaśniał losy ziarna, które padło na żyzną ziemię, wyszczególniał 3 momenty: „Posiane w końcu na ziemię żyzną oznacza tego, kto słucha słowo i rozumie je. On też wydaje plon” (Mt 13,23). Aby lectio divina mogło zrodzić owoc, coś zmienić w naszym codziennym życiu, trzeba pytać Słowo, które mnie szczególnie poruszyło, czego ode mnie chce dzisiaj, jakie jest Jego życzenie, wola, jak Je wcielić w życie.

Lectio, meditatio, oratio – nawet najgłębiej przeżyte – pozostaną bezpłodne, jeśli nie odpowiem na nie jakimś konkretnym postanowieniem. One podprowadzają do niego poprzez postawienie mnie w prawdzie, dając moc, światło, łaskę, ale decyzja wprowadzenia Słowa w czyn należy wyłącznie do mnie – i od mojej wolnej woli zależą losy Słowa, które zostało mi dane, czy w ciągu dnia zostanie zapomniane, zadeptane, zagłuszone, wyparte, czy też ofiarowane mi ziarno wyrośnie w źdźbło, kłos, a w końcu pełne ziarno w kłosie (Mk 4, 26 – 29).

W moich kolejnych doświadczeniach widzę, że Bogu zależy na przemianie i uzdrowieniu naszego myślenia i w swoim Słowie domaga się przede wszystkim od nas pracy nad naszym chorym obrazem Boga, siebie i innych.

Postanowienie wynoszone po modlitwie, które jest owocem słuchania i posłuszeństwa Słowu, a nie samodzielną pracą nad sobą (czyli według własnych planów i wytycznych, według własnych wyobrażeń o środkach i celach), przede wszystkim dotyczy pracy nad myśleniem. Po pierwsze jest to wymóg czuwania nad własnymi myślami, by je poznać i w efekcie rozpoznawać, skąd (od kogo) pochodzą i dokąd prowadzą – czy są to myśli wywodzące się z mojej natury, zsyłane przez Ducha Bożego i dobrych aniołów, czy atakujące nas wprost lub podstępnie, zatruwające jadem diabła. Gdy zaczynamy być świadomi wielkich batalii rozgrywających się o nas w naszym wnętrzu, możemy sami włączyć się w nasze życie wewnętrzne, stając się pełnoprawnymi uczestnikami, a nie tylko biernym obiektem ścierających się sił.

Od momentu, gdy wiemy, co się w nas dzieje, Słowo Boże ukazuje nam najpierw, co możemy w sobie zmieniać, poprawiać. Odkrywając przed nami nasze wady, Pan Bóg prowadzi ku myślom, z których one wyrastają. Są takie słowa-klucze do naszego całego zachowania, do całokształtu naszych postaw życiowych, które każdy głęboko w sobie nosi i powtarza w głębi serca jak „modlitwę nieustanną”. Dla kogoś może to być zdanie: „Jestem do niczego”, dla innego: „Nie wolno nikomu wierzyć”, dla jeszcze kogoś: „Muszę być najlepszy”. Codzienne postanowienie podejmowane jako owoc lectio divina może mieć formę: powtarzania swemu sercu Słowa Bożego słyszanego podczas lectio, które mówi coś przeciwnego niż ja sam sobie lub trwania w dziękczynieniu za dobroć Bożą lub choćby dostrzegania znaków dobra wokół siebie, w innych, itd.

Zmiana myślenia (oczywiście w wymiarze długoterminowym) przekłada się później na zmianę zachowań, odniesień. Ten etap to wykorzenianie wad, a potem czuwanie, by nie odrastały. Dopiero po nim następuje nabywanie cnót, czyli starania, by odwzorować w sobie szczególny rys osoby Chrystusa, upodobnić się do Niego na drodze własnego powołania.

Rachunek sumienia

W dynamikę lectio divina w praktyce naszego Zakonu wpisany jest także południowy i wieczorny rachunek sumienia. Podczas tego ćwiczenia najważniejsze jest, by przypomnieć sobie usłyszane Słowo Boże, spojrzeć, co się z Nim we mnie dzieje w ciągu dnia, jak Ono we mnie pracuje, jak ja z Nim współpracuję. Jeśli zapomniałem, to dlaczego? – jakie myśli, zajęcia tak mnie pochłonęły, że stały się ważniejsze niż to, co mówi Pan. Następnie należy zapytać: Jakie było moje postanowienie i jak je realizuję? A na koniec odnowić w sobie poranną decyzję.

Rachunek sumienia jest owocny, gdy jest modlitwą, a nie rozmową z samym sobą. Lepiej jest zadawać te wymienione pytania Panu Bogu i słuchać, co On o tym myśli, co On o mnie myśli.

Wtedy można zachować mimo wszystko nadzieję, że choć nic z modlitwy i postanowień nie wychodzi, to On nadal ma moc poprowadzić mnie ku zbawieniu.

CONTEMPLATIO

Gdy doszłam do tego punktu, muszę przyznać, że stanęłam bezradna – bo nie istnieje wyczerpująca definicja kontemplacji, czym właściwie jest, a doświadczenie w tej dziedzinie jest nieprzekazywalne, co potwierdzają zgodnie wszyscy, u których szukałam.

Druga trudność polega na tym, że nie istnieje sposób - metoda, by osiągnąć, wejść w ten stan. To czysta łaska. Albo się ją otrzymuje albo nie. Można tylko o nią prosić i przygotowywać się do niej przez lectio, meditatio, oratio.

Ale contemplatio jest w lectio divina koniecznie potrzebne, jak dach na budynku. Bez niego cały wcześniejszy trud traci sens, bo lectio divina spełnia się w contemplatio i do niego prowadzi. Cóż z tego, że przeczytam, że słodki jest Pan lub że Bóg nasz jest ogniem trawiącym, że będę te słowa rozważał, zgłębiał – jeśli ostatecznie sam nie zakosztuję tej słodyczy, nie zostaną spalony, ogrzany, olśniony przez ten ogień.

Trochę theorii

Pomyślałam, że jedynym dostępnym dla mnie sposobem, by powiedzieć o contemplatio jest wskazanie źródeł, skąd wzięto tę nazwę na określenie czegoś tak nie do określenia w człowieczym języku.

Nasz wyraz kontemplacja (łac. contemplatio) jest próbą przekładu greckiego terminu theoria. Pojęcie to wprowadził do opisu życia chrześcijańskiego Orygenes, wyróżniając w nim dwa etapy: praktike i theoretike. Za nim przyjęła te pojęcia cała literatura monastyczna i Ojcowie Kościoła, dzieląc życie duchowe na życie praktyczne (polegające na oczyszczeniu z wad, namiętności i zdobywaniu cnót poprzez modlitwę, ascezę) i na życie teoretyczne, które jest owocem i dopełnieniem praktyki.

Orygenes zaczerpnął te terminy z filozofii greckiej, gdzie królowały od czasów Platona. Pojęcie theoria definiowało tam poznanie, które wznosi się ponad ludzki sposób poznawania i wkracza w sposób poznania bogów i boskości.

Różnie (już w starożytności) wyjaśniana etymologia słowa theoria (theos/boski + orao/widzieć) jest cenna w swej wieloznaczności. Theoria to boskie oglądanie lub oglądanie tego, co boskie. Słowo to oznacza zarazem: święto, podróż, oglądanie – a przez połączenie tych znaczeń: doświadczenie zebrane podczas podróży albo poselstwo świąteczne. Inne wytłumaczenie słowa theoria powstaje, gdy przyjmie się, że pierwszy człon wyrazu pochodzi od terminu thea/oglądanie, wizja. W tym wypadku słowo theoria oznaczałoby dosłownie widzieć wizję, czyli patrzeć i widzieć, widzieć mocniej, widzieć głębiej.

W Piśmie Świętym Nowego Testamentu słowo theoria występuje tylko w jednym miejscu, w opisie ukrzyżowania Pana, jaki pozostawił nam św. Łukasz (Łk 23,48). Ta okoliczność zaważyła na chrześcijańskiej recepcji starego pojęcia, według której theoria to wpatrywanie się w misterium Chrystusa Ukrzyżowanego i widzenie siebie, świata, historii poprzez wizję Krzyża i Zmartwychwstania.

Duchowość pustyni zebrana przez Jana Kasjana widziała w theoretike (wiedzy duchowej) głębokie rozumienie tajemnic Pisma Świętego, które odsłaniają się w Chrystusie jedynie przed ludźmi czystego serca. Im bardziej osoba jest czysta w sercu i umyśle, im bliżej Boga, tym wyraźniej dostrzega Bożą obecność, Jego tchnienie w historii zbawienia i w historii świata, tym bardziej wszystko widzi jako dobre. Najpierw widzi dobroć Stwórcy wobec całego stworzenia, a w konsekwencji dobroć stworzenia. Zło postrzegane w świecie, w drugim człowieku wywołuje głębokie współczucie – jak widok otwartej, bolesnej rany. Zanika osąd (potępianie), którego miejsce przejmuje miłosierdzie i przyzywanie Bożego miłosierdzia.

Cum templo

Theoria została przetłumaczona przez łacinników jako contemplatio, uzyskując przez to kolejne znaczenie, choć trzeba zaznaczyć, że termin grecki – pozostawiony przez Kasjana bez próby przekładu -  funkcjonował równolegle i miał się dobrze jeszcze w pismach średniowiecznych mnichów. Contemplatio wywodzi się z połączenia dwóch słów: przyimka cum/z oraz rzeczownika templatio (pozostającego w zależności od wyrazu templum/świątynia). Templum to przede wszystkim namiot niebios – kopuła sklepienia niebieskiego, która wyznacza przestrzeń naszego życia i jednocześnie jak zasłona Świętego Świętych objawia i zakrywa miejsce przebywania Najwyższego. Zatem contemplatio oznaczałoby dosłownie żyć ze świątynią, wewnątrz świętej przestrzeni, żyć na styku tego, co ludzkie i boskie. W tak rozumianym pojęciu, miejscem najdoskonalszej kontemplacji było Ciało Jezusa Chrystusa, w którym zespoliło się niebo z ziemią.

Drogą do kontemplacji jest zatem łączenie rzeczywistości duchowej z materialną, autentyczne dostrzeganie (nie w wizji rozumowej lub intelektualnej, lecz jako fakt życiowy) Słowa Bożego w Piśmie Świętym, Ducha w literze. Dlatego kontemplatyk to ktoś, kto żyje zanurzony w historii i mając światłe oczy serca, potrafi widzieć obecność Słowa Bożego także tam, gdzie inni dostrzegają tylko zło i grzech.

Contemplatio – evangelisatioactio

U podstaw wszystkich przedstawionych koncepcji contemplatio tkwi przemienienie, narodziny nowego człowieka.

Eliasz wychodzi z groty na Horebie jako nowy człowiek. Spotkanie z Bogiem, widzenie tego, co Boskie, przynosi podwójny efekt. Pierwszy dotyka wnętrza Eliasz, drugi jego posługi prorockiej.

Moc contemplatio nie zamyka się w samym doświadczeniu uczestnictwa w Bożym spojrzeniu. Nie bez powodu greckie słowo theoria oznacza podróż lub doświadczenie zebrane podczas podróży – z boskich oglądań człowiek powraca ciągle na nowo do dziedziny tego, co ludzkie.

Eliasz w łagodnym powiewie dowiaduje się, że nie on „sam tylko został”, lecz jest w Izraelu siedem tysięcy takich, których kolana nie ugięły się przed Baalem, bo Bóg ich sobie zostawił (por. 1Krl  19, 14nn). Pan ukazuje mu dobro, którego prorok nie umiał o własnych siłach zobaczyć. Eliasz, stając naprzeciw Pana, dostrzega swoją codzienność, od której uciekał, w zupełnie innej perspektywie – jako miejsce, nad którym Bóg nigdy nie utracił panowania, jako przestrzeń nadziei. Widzi, że to on tracił nadzieję, on żył w iluzji, iż jest jedynym sprawiedliwym, który musi walczyć o chwałę Pana Zastępów. Słowo Boga, które na Horebie już nie tylko słyszy, ale i ogląda, leczy jego oczy, uzdrawia myślenie samym swoim widokiem - Łagodności, która mocą przewyższa wszelkie potęgi.

Widzenie na Horebie ma swe dopełnienie w posłaniu Eliasza, by namaścił królów Aramu i Izraela oraz następcę w misji prorockiej, gdyż z doświadczenia kontemplacji wyrasta działanie, które jest w stanie ogarniać całe narody i sięgać w głąb ludzkich serc.

Obraz Eliasz, który w najgłębszej samotności kontempluje Boże nadejście i w samym jądrze tego spotkania widzi, jak jego osoba jest spleciona z losami innych ludzi, ukazuje tkwiącą w contemplatio siłę, która przemienia modlącego się od wewnątrz i za jego pośrednictwem przemienia rzeczywistość, w której żyje.

Dynamikę contemplatio ilustruje także św. Łukasz, opisując drogę uczniów do Emaus. To są ci uczniowie, którym już tyle razy się wydawało, że w końcu do końca zrozumieli Jezusa, a jednak próba Wielkiego Piątku pokazała, że nic o własnych siłach nie pojęli, choć żyli z Nim i wsłuchiwali się w Jego naukę. Dopiero łaska spotkania i rozpoznania Zmartwychwstałego (contemplatio) sprawiła, że ich serca zaczęły pałać (evangelisatio) i ta łaska przynagliła ich, by wrócili do Jerozolimy (actio). Zrozumieli i byli w stanie wypełnić zamysł Boży zapisany w Pismach dopiero dzięki mocy Uwielbionego Pana, który „oświecił ich umysły, by rozumieli Pisma” (Łk 24,45) .

Evangelisatio, które dokonuje się w ludzkim sercu kontemplującym Boga, jest darem. Jest to coś innego niż praca nad sobą poprzez postanowienia, rachunek sumienia, o których pisałam przy wcześniejszych etapach lectio divina. To nie trud ścierania się ze sobą w czujności i ascezie myśli, lecz przemiana umysłu przez to, że dany mu został ogląd prawdy, która jest tak oczywista, że nie można się z nią spierać. Rodzi się nowy człowiek z nowym myśleniem.

Actio, które wypływa z przemienienia, jakiego dokonuje contemplatio, to najpierw nowy styl bycia, przejawiający się choćby w drobiazgach – spojrzeniu, uśmiechu. Człowiek wnosi Boga w świat po prostu dlatego, że ma Go w sobie, a dopiero w dalszej kolejności przez to, co robi. Actio to nie muszą być tylko wielkie dzieła misyjne, ewangelizacyjne, charytatywne, ale także każda codzienna praca, przez którą budujemy Królestwo Boże. Cystersi karczując w średniowiecznej Europie lasy i osuszając bagna, czynili to, by odtwarzać na ziemi ogród rajski.

CZUWANIE

Strzeżenie serca

Zarówno Ojcowie starożytni, jak i średniowieczni mnisi kładli nacisk na konieczność czujności, by nie stracić owoców contemplatio przez pychę, próżność, samozadowolenie, rozproszenie uwagi. Jeśli w lectio divina odkryło się skarb, należy go strzec, aby nie został skradziony, zgubiony, roztrwoniony. Tym skarbem jest poznanie woli Bożej, ale nic nam nie przyjdzie z najlepszej nawet znajomości Jego pragnień, jeśli nie będziemy ich wypełniać.

Nie tylko dla miłośników Narnii

C.S. Lewis oparł swoją opowieść o „Zaczarowanym krześle” na obrazie, który pomógł mi zrozumieć jedno z wewnętrznych praw kierujących modlitwą. Po różnych perypetiach Julia Pole staje twarzą w twarz z Aslanem, który przekazuje jej zadanie i cztery znaki, dzięki którym będzie w stanie to zadanie wypełnić. Nakazuje jej nauczyć się tych znaków na pamięć – nauka zaczyna się jeszcze na Górze Aslana, w obecności Lwa – i codziennie je powtarzać, by nie zapomniała, nie pomyliła. Tłumaczy, że choć w tym momencie Julii się wydaje, że wszystko jest proste i jasne, z chwilą, gdy opuści Jego Krainę, by w Narnii i Krajach Północy pójść drogą znaków, przestaną one być tak zrozumiałe i oczywiste – jedyna szansa, że je rozpozna, opiera się na tym, że będzie wiernie trwała przy nich pamięcią. Znaki, które dziewczyna otrzymuje, mają znaczenie jedynie w odniesieniu do zadania, które ma wykonać. Musi być czujna, by je rozeznać i posłuszna, by pójść za nimi.

Gdy w Słowie Bożym otrzymujemy poznanie Boga, jest to zarazem poznanie Jego woli, którą mamy wypełnić. Jezus ostrzega przed łudzeniem siebie praktyką modlitwy, gdy nie wprowadza się w czyn tego, co przynosi modlitwa (zob. Mt 7,21). Poznanie Boga dopełnia się w życiu Jego wolą.

Wśród Apoftegmatów (Kolekcji systematycznej) znajduje się kilka na pozór kontrowersyjnych, które ukazują względność praktyki lectio divina:

Do starca w Sketis przyszli kiedyś trzej bracia. Jeden z nich powiedział: Abba, wyuczyłem się na pamięć Starego i Nowego Testamentu. Starzec odrzekł: Słowami wypełniłeś powietrze. Drugi rzekł: Własnoręcznie przepisałem Stary i Nowy Testament. Temu starzec powiedział: Kartkami zapełniłeś okno(…)(X,96)

Lectio divina jest królewską drogą, ale drogą – nie celem. Jezus uczył, że Ojca poznaje się przez miłość. Po tym poznajemy, że Go znamy, jeżeli zachowujemy Jego przykazania(1J 2,3).

Naturalną konsekwencją kroczenia ścieżką lectio divina jest czujność, by rozpoznać i wypełnić w konkretach codzienności wolę Bożą, która w lectio, meditatio, oratio i contemplatio olśniła nas swą oczywistością.

Najlepszy rozdział

Osobiście jestem bardzo sceptycznie nastawiona do wszelkiego typu „podręczników” modlitwy (ze swoim na czele). Zbyt szybko połknięta wiedza o życiu duchowym, częściej przeszkadza niż pomaga w życiu według Ducha. To, że się coś wie nie znaczy, że się coś zna – a niestety pokusa, by identyfikować te dwa stany jest zarazem subtelna i silna.

W szkole rodzenia najważniejsze jest wykonywanie ćwiczeń tak długo, aż się je potrafi robić naturalnie, a nie przeczytanie i zrozumienie instrukcji, o której się zapomni, gdy przyjdą bóle porodowe. Podobnie ma się rzecz z narodzinami w nas nowego człowieka.

Zamiast samej pisać o lectio divina, najlepsze, co mogę zrobić (skoro już napisałam)to polecić tych, którzy jako pierwsi w Kościele szli tą drogą i uczyli nią kroczyć: świętych Mateusza, Marka, Łukasza i Jana, Pawła, Piotra, Jakuba i Judę. Oni w świetle Zmartwychwstania potrafili odczytać Mojżesza, Proroków i Psalmy, historię swego życia, wspólnoty wierzących, świata.

Ośmielę się dodać do tego czcigodnego grona człowieka, który mimo wszystkich sporów i kontrowersji, jakie jeszcze przez stulecia po swojej śmierci wywoływał, swoim sposobem interpretowania Pisma Świętego fascynował i pociągał – Orygenesa. Na jego komentarzach i homiliach wychowywali się Ojcowie Kościoła i całe pokolenia mnichów, jak choćby Ojcowie Kapadoccy, Ewagriusz z Pontu, Jan Kasjan, św. Hieronim, św. Bernard. Dla mnie jest przykładem, jak głęboko można umiłować każde słowo, w które wcieliło się Słowo Boga.

ZAMIAST ZAKOŃCZENIA

Miłość do Boga nie jest drżeniem nieuporządkowanym i bez rozeznania ani też nie rozpala się w człowieku dzięki wiedzy książkowej. Jeżeli człowiek chce kochać Boga, nie jest w stanie osiągnąć tego drogą wiedzy, jaką zdobywa się przez czytanie książek. (św. Izaak Syryjczyk)